
Podczas jednej z moich ostatnich prelekcji opowiadałem o medialnych plotkach dotyczących zmian w przepisach, które mogą wpłynąć na inwestowanie na rynku nieruchomości gruntowych. Jakość merytoryczna spotkania zależy w dużej mierze od jakości pytań, a te były wyjątkowo celne. Jedno z nich dotyczyło doniesień medialnych jako całości, a konkretnie tego na ile możemy im ufać.
Gdy bierzesz do ręki gazetę, włączasz telewizor, czy też czytasz newsy z internetu to wierzysz w nie bezgranicznie? Ja nie. Przed bezkrytycznym przyjęciem tez promowanych przez media broni mnie Kazik Staszewski. W 1999 roku, gdy uważałem się jeszcze za porządnego ucznia porządnej szkoły wydał on utwór “12 groszy” w którym w tak lubianym przeze mnie krzywym zwierciadle opisuje otaczającą go rzeczywistość. Na samym końcu stawia on proste pytanie: “Jak powstają moje teksty?”.
Jak więc powstają teksty w mediach? Opowiem Wam z perspektywy byłego właściciela mediów lokalnych. Dziennikarstwo zaangażowane niestety się nie sprzedaje. Dziś liczą się kliknięcia i odsłony. Autor nie ma najczesciej czasu na wielotygodniową pracę z źródłami, czy też weryfikację materiału w terenie. Tekst musi powstać szybko zanim konkurencja zdąży poruszyć ten sam temat. Bardzo duża część mniejszych, a czasem i większych redakcji z otwartymi ramionami przyjmuje teksty przesyłane im przez działy PR poważnych korporacji. Korporacje mają to do siebie, że mają również powiązania biznesowe z niektórymi redakcjami co dodatkowo osłabia krytyczne spojrzenie redakcji na “kopiowane” przez nich teksty.
Zdecydowana większość tekstów, bez względu na to jak bardzo ich autor będzie się bronił przed tym, że tak nie jest powstaje dla pieniędzy. Ogromny szacunek należy się Grzegorzowi Ciechowskiemu z Republiki, który rok przez Kazikiem przyznał w “Mamonie”, że “ta piosenka jest pisana dla pieniędzy. Ten tekst również. Co prawda nie zarobię na nim kroci, ale spółka na rzecz której go piszę lubi mnie czytać, więc coś tam mi skapnie.
Nie miałbym aż takich pretensji o słabą jakość dziennikarstwa gdyby teksty sponsorowane były właściwie oznaczone. Niestety nie są. Często są to jawne kryptoreklamy, a czasem “opracowania” chowane pod przykrywką nic nie wartych analiz i raportów. Przykład takiego tekstu możecie znaleźć poniżej.
https://www.bankier.pl/wiadomosc/Ceny-ofertowe-dzialek-budowlanych-wrzesien-2022-Raport-Bankier-pl-8414002.html
Dlaczego ten tekst jest zły? Zacznijmy od początku. Tytuł grzmi, że ceny małych działek idą w dół, a niektórych stawek nie widziano już od 2014 roku. Te przerażające dane dostarczył autorowi serwis Otodom. To bardzo dziwny wniosek, bo przecież Otodom nie sprzedaje nieruchomości, więc nie wie jakie są ceny transakcyjne. Wie jakie są ceny ofertowe, ale ta informacja znajduje się dopiero w kolejnym akapicie. O tym, że ceny ofertowe są słabym źródłem wiedzy o rynku portal powinien wiedzieć wyjątkowo dobrze. Dość wspomnieć, że właściciele większość działek z Warszawskiej Białołęki, które mogły być historycznie prezentowane na portalu nawet nie wiedzą jak Białołęka wygląda, gdyż ich działki znajdują się na głębokim Podlasiu czy jeszcze innym Podkarpaciu. Takich kwiatków z oszukiwaniem w lokalizacjach, czy nawet cenach jest więcej. Skoro dane wejściowe są złe to i wynik dobry nie będzie.
Pójdźmy krok dalej. Jakie działki zostały wzięte pod uwagę? Małe. Bardzo małe. Działki o powierzchni mniejszej niż 800 metrów kwadratowych są trudne do znalezienia poza największymi aglomeracjami, a jeśli już tam się pojawią to rzadko i w bardzo różnych cenach. Jeśli próba jest mała, to wynik nie będzie dobry. Racja i aberracja to dwa różne pojęcia i nie należy ich mylić.
Kolejnym problemem jest grzmienie, że tak krytyczna sytuacja dotyczy działek budowlanych. Skąd portal o tym wie? Po raz kolejny: nie wie. Portal grzecznie przyjmuje to, co ogłoszeniodawca chce opublikować. Ogłoszeniodawca woli nazwać swoją działkę budowlaną, bo te są warte więcej, niż rolną z możliwością uzyskania warunków zabudowy, a czasem nawet i bez. Wśród tych najlepszych i najbardziej cenionych przez nabywców “działek budowlanych” znajdują się więc oferty ogródków działkowych co widać po zdjęciach, czy działek na których nic poza kontenerem nie da się postawić. I tak dobrze, jeśli choć lokalizacja się zgadza. Po raz kolejny: jeśli masz złe dane na wejściu, to na wyjściu nie masz co liczyć na dobry wynik.
Wiemy już, że tekst nie jest dobry, ale mimo to… jest. Dlaczego jest? Jako odpowiedź niech posłuży kolejny cytat z polskiej muzyki. Tym razem rok 2000 i Dżem, który nagrał piosenkę “To ja, złodziej” do filmu o tym samym tytule. Znajduje się tam wers mówiący: “Twoja świadomość określa mój byt”. Co prawda Marks twierdził, że jest odwrotnie, ale tą dyskusję zamknijmy parafrazą innego cytatu: z komunistami się nie dyskutuje - do komunistów się strzela. Wracając do sedna: skoro wiemy, że tekst ma budować świadomość to zasadniczo rolę swoją on spełnił. To że merytorycznie jest słaby nie ma tutaj żadnego znaczenia. Celem było przytoczenie danych z portalu, aby ten zdobył kolejne punkty w rankingu popularności i tak też się stało. Tekst jest bo ma być. Nie ma być dobry, rzetelny, zaangażowany. Ma po prost tylko i aż być. Ma drążyć świadomość odbiorcy. Bez odbiorcy nie byłoby przecież celu w tworzeniu tekstu, więc tekst musi poruszać tematy, które “sprzedadzą się” możliwie najlepiej.
“Sprzedawanie się” skwituję po raz kolejny sięgając do Kazika. Tym razem nieco starszego. Co prawda na żywo, ale w studio nagrał on w 1994 roku utwór zatytułowany “Artyści”, gdzie z rozbrajającą szczerością stwierdza, że “wszyscy artyści to prostytutki”. Skoro wszyscy to i on. No i ja, jako autor tego tekstu. Chyba muszę skończyć z pisaniem. Prostytucja byłaby jedyną prostą jaką świadomie w życiu wybrałem.